Zamknij

Twój koszyk

Razem: 0.00 zł
Razem z VAT: 0,00 zł
Przejdź do kasy

Fizyczny obiekt w cyfrowym świecie

Dodaj do ulubionych:

Rozmawiamy z projektantem, a w istocie odkrywamy, że to rozmowa o biznesie. Zwinność architektury, modułowość, projektowanie „pod dane” – te pojęcia brzmią jak futurystyczna wizja, ale jak pokazuje nasz rozmówca, stają się koniecznością. Zastanawiamy się, czy polscy inwestorzy i deweloperzy są już gotowi na to, aby odejść od myślenia krótkoterminowego, opierającego się na cenie za metr kwadratowy, i w zamian postawić na długofalową wartość, mierzalną w CAPEX i OPEX. Czy presja ESG i nadchodzące regulacje zmuszą rynek do porzucenia starych nawyków i wejścia w erę biur nowej generacji?

REKLAMA

Krzysztof Kogut:

Paradoks trwałości i zwinności. W jaki sposób definiuje Pan „zwinność" w języku detali architektonicznych? Co to znaczy dla siatki konstrukcyjnej, wysokości kondygnacji, rezerwy na instalacje, modułu fasady, gęstości trzonów? Proszę o przykład decyzji projektowej, która podnosi CAPEX o X%, ale skraca czas i koszt adaptacji o Y%.

Konrad Krusiewicz:

Zawsze fascynowało mnie, jak architektura może odpowiadać na zmienność - nie tylko w czasie, lecz także w kontekście organizacyjnym. Firmy rosną, zmieniają strategię, przechodzą transformacje. Biuro musi być na to przygotowane, bo dzieje się to co raz szybciej. I właśnie tu pojawia się temat zwinności.

Zwinność to nie tylko cecha projektu – to sposób myślenia o wnętrzu jako ekosystemie. Tu nie chodzi wyłącznie o „szybką zmianę układu biurek”. Chodzi o to, by zaprojektowana przestrzeń, jej podział i infrastruktura techniczna były wsparciem dla przyszłych decyzji biznesowych.

W projektach, które prowadzimy, zwinność objawia się głównie w implementowaniu pewnego rodzaju modułowości, która pozwala zmieniać układ przestrzeni bez dodatkowego, olbrzymiego zaangażowania, czy też w kreowaniu przestrzeni gotowych na zmiany, dzięki wcześniejszemu zabezpieczeniu dodatkowych instalacji i ich wydajności.

Dobrym przykładem może być tu oświetlenie i systemy sterowania. Zdarza się, że proponujemy rozwiązania, które na etapie realizacji podnoszą koszty inwestycji nawet o 5-8%, ale kiedy przychodzi potrzeba, pozwalają na błyskawiczną rekonfigurację. Taka nowa adaptacja przestrzeni to często 60-70% mniej czasu i kosztów niż w przypadku fit-outu „na sztywno”.

Moduł jako „API" biura. Jak daleko w polskich realizacjach da się dziś pójść w modułowości (przegrody demontowalne, sufity/rastry, podłogi podniesione, „plug-and-play" MEP)? Gdzie kończy się modułowość konstrukcji, a zaczyna modułowość wyposażenia i systemów?

Modułowość to nie tylko techniczne rozwiązanie. To filozofia projektowania, która zakłada, że przestrzeń ma być jak system operacyjny - z możliwością instalowania, odinstalowywania i aktualizacji komponentów bez restartu całego biura.

Rozwiązań, które na to pozwalają jest mnóstwo. Jesteśmy w stanie realizować biura w 100% gotowe na aktywne modyfikacje w czasie rzeczywistym, dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu. Granica leży jedynie w odwadze inwestorów, budżecie i kulturze organizacyjnej.

Oczywiście wszystko zaczyna się od dobrze przemyślanego budynku. Odpowiednio zaprojektowana siatka konstrukcyjna, floorplate i układ elewacji bardzo wspierają kolejne etapy projektowania wnętrza. Zawsze mówię, że nie ma złych budynków, ale faktycznie aranżowanie wnętrz bywa łatwiejsze, jeżeli mamy uporządkowany rzut piętra. Warto na to zwracać uwagę przy wyborze miejsca na biuro.

Oczywiście każdą przestrzeń da się dobrze zaprojektować z myślą o jej modułowości. Należy jednak zrozumieć, że modułowość nie polega na tym, żeby wszystko było jak z katalogu - tylko żeby to, co z katalogu, mogło współgrać z unikalną narracją przestrzeni.


Jak projektować przestrzeń, która od początku „wie", jak jest używana (telemetria, occupancy, IAQ), a zarazem respektuje prywatność? Jakie interfejsy fizyczne (szachty, szafki techniczne, miejsca na edge/IoT) i standardy danych powinny być wpisane w projekt bazowy, by nie blokować analityki i automatyki? SRI/EPBD jako nowe kryterium „gotowości" cyfrowego budynku.

Projektowanie przestrzeni „pod dane” to faktyczny kierunek. Jeszcze nie dla wszystkich oczywisty. To ważny aspekt w świecie, gdzie zwinność i optymalizacja będą opierały się na twardych danych. Ale żeby budynek i przestrzeń „wiedziały”, jak są używane, wszystko musi być na to gotowe od początku - od fundamentów po sufit.

W praktyce oznacza to przewidzenie systemów zbierających i przetwarzających dane z elementów takich jak czujniki obecności, czujniki IAQ (indoor Air Quality), pomiary energii i światła, a także systemy IoT. Szachty instalacyjne, dostęp do szaf technicznych czy elastyczne strefy technologiczne nie powinny być przypadkowe - muszą być częścią projektowej strategii.

Standardy? Minimum to dziś SRI - Smart Readiness Indicator - ale szybko goni nas EPBD, czyli unijna dyrektywa, która wprost mówi o „cyfrowej gotowości” budynku i zarządzaniu energią. To nie tylko techniczna checklista - to wymóg operacyjny i inwestycyjny.

Oczywiście, dane to nie wszystko. Architektura musi też chronić prywatność, dlatego należy projektować z myślą o transparentnych systemach i wyraźnych granicach między monitoringiem a intymnością użytkownika. Tak, by dane były użyteczne, ale nigdy inwazyjne.


Czy architekt powinien dostarczać „szkielet" dla cyfrowego bliźniaka obiektu – a więc nie tylko model BIM, lecz także mapę sensorów, identyfikację stref, schemat integracji z BMS/CMMS? Co jest dziś wąskim gardłem: standardy danych, kontrakty czy kultura współpracy?

BIM w projektowaniu wnętrz nie jest jeszcze codziennością. Choć u nas w The Design Group zasadniczo migrujemy z naszymi projektami już w 80-90% na BIM, to takiego oczekiwania rynku jeszcze nie ma. Docelowo projekt w BIM jako szkielet, powinien zostać wyposażony w „nerwy” - mapę sensorów, identyfikację stref, integrację z systemami BMS i CMMS. Tak stworzony projekt może być narzędziem do faktycznego i rzetelnego zarządzania danymi z przestrzeni. 

Wąskim gardłem jest tu świadomość Klientów i brak wypracowanej potrzeby do takiego podejścia projektowego. Technologia jest – mamy narzędzia, formaty, możliwości, nawet przepisy ostatecznie będą to wymuszały.  Lubimy projekty, w których architekt, inżynier, IT i Facility Management rozmawiają jednym językiem od pierwszego dnia. Kontrakty jednak często nie przewidują takich relacji, a inwestorzy traktują dane jako „dodatek”, nie fundament. 

Design for Disassembly (DfD) w fit-oucie. Jak wyglądałby Pana „minimum viable fit-out", który można rozmontować i użyć ponownie po 3-5 latach? Które elementy (przegrody, sufity, oświetlenie, sanitariaty) realnie nadają się do demontażu i ponownego użycia, a gdzie barierą są przepisy ppoż./akustyka i praktyka wykonawcza?

Projekt powinien od początku zakładać nie tylko to, w jaki sposób przestrzeń będzie używana, ale też to, co się z nią stanie za kilka lat. W praktyce dobrze zaprojektowany fit-out powinien pozwolić nawet na odzyskanie czy przeniesienie elementów przy zakończeniu cyklu życia biur, takich jak przegrody modułowe, oświetlenie, podłogi podniesione, a nawet elementy akustyczne - jeśli są prefabrykowane. 

Oczywiście, barier nie brakuje. Największe? Przepisy ppoż., akustyka i, niestety, przyzwyczajenia wykonawców. W dalszym ciągu łatwiej jest wykonać coś „jednorazowo” niż zaprojektować przestrzeń z myślą o tym, że ktoś za kilka lat ją rozmontuje. Ale to się zmienia. Zarówno presja ESG, jak i gospodarki obiegu zamkniętego wymusza wdrożenie nowych standardów.

My w TDG staramy się patrzeć na fit-out nie jako na koniec, lecz jako początek cyklu. I pytamy: „Co się z tym stanie za 5 czy 10 lat?”.

Jak projektować układy, które akomodują zmienność obłożenia (20-60%) i „peak days", nie tworząc pustostanów? Jak zmienia się rola stref społecznych i „warstw" prywatności w dniach wysokiej obecności? Z czym kończy Pan spór „więcej focusu czy więcej kolaboracji"?

Upraszczając – układy muszą być płynne: przestrzenie współdzielone, wielofunkcyjne, o podwójnym życiu – które rano służą do pracy skupionej, a po południu zmieniają się w strefę spotkań lub warsztatów. Co za tym idzie, rola stref społecznych naturalnie rośnie. Nie są już „miłym dodatkiem” –są buforem, który przyjmuje nadmiar ruchu w dniach „peakowych”. Potrzebujemy również warstw prywatności – mobilnych, adaptowalnych, niekoniecznie w formie zamkniętych pokoi. Odpowiednio zaprojektowane „focus pods”, nisze, strefy mikro-regeneracji – to one równoważą dynamikę obecności w biurze.

A spór: „Więcej focusu czy więcej kolaboracji”? Uważam, że obie formy pracy są potrzebne – pytanie brzmi: czy biuro daje możliwość wyboru i zmiany trybu pracy w ciągu dnia? Jeśli tak, to nie mamy sporu. Mamy równowagę.

Czy architektura może pracować „w sprintach"? W jaki sposób rozbija Pan program funkcjonalny na iteracje i jak kontraktować zmienność (IPD vs. tradycyjny model, opcje w dokumentacji, rezerwy na zmianę)? Co przekonało Pana, że to działa - i kiedy nie zadziałało?

Pracując z klientami, widzę, jak cenne są mikroiteracje – etapowanie decyzji, dzielenie programu funkcjonalnego na bloki tematyczne, które możemy testować i weryfikować. To podejście redukuje ryzyko „pudła” projektowego. Klient otrzymuje nie jeden gotowy koncept, ale możliwość podejmowania decyzji w rytmie zmieniających się danych.

To wymaga innego sposobu myślenia – również po stronie klienta. Kluczowa jest tu forma współpracy - kontrakty, które dopuszczają opcjonalność, rezerwy na zmiany.

Czy działa? Owszem, zwłaszcza tam, gdzie Klient jest świadomy i chce uczestniczyć w procesie, a nie tylko zatwierdzać jego efekty. Nie działa wtedy, gdy po stronie Klienta brakuje wewnętrznego zespołu, który mógłby nadążać za tym rytmem. Bo zwinność wymaga nie tylko elastycznego architekta – ale też gotowości organizacyjnej po drugiej stronie.

Jak uniknąć „biura z katalogu" przy wysokiej standaryzacji? Jak budować tożsamość marki na palecie modułów (rytmy, powtarzalność vs. akcenty autorskie, materiały wtórne) – tak, by piękno nie było jednorazowe, lecz „adaptowalne"?

Otóż to – dziś piękno musi być elastyczne, czy  „adaptowalne”, jak Pan trafnie to ujął. Dlatego projektujemy tożsamość w sposób, który przetrwa przekształcenia. Nie zamykamy jej w kolorze ściany – szukamy jej w systemie, który można rozwijać, skalować, przeprojektować bez utraty sensu. Budujemy ją warstwowo - operując materiałem, detalem, światłem, proporcją. W systemie modułowym szczególnie ważna staje się gra niuansów: zmiana rytmu rastra, kontrapunkt kolorystyczny, lokalny detal w strategicznych miejscach. Czasem wystarczy jeden wyraźny akcent, by przełamać monotonię i nadać przestrzeni unikalny charakter.

W TDG patrzymy na standaryzację nie jak na katalog, ale jak na alfabet. Moduł, rytm, powtarzalność – to litery. Ale dopiero odpowiednia kompozycja i akcenty autorskie tworzą unikalny język przestrzeni. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że w dobrze zaprojektowanym wnętrzu ta modułowość czy standaryzacja są prawie niezauważalne.

Jakie trzy przeszkody najbardziej hamują w Polsce projektowanie modułowe i cyfrowo gotowe (np. budżety, łańcuch dostaw, standardy danych, uzgodnienia ppoż., praktyki najmu właściciel -najemca)? Jakie trzy dźwignie mają największy efekt (np. paszporty renowacyjne, SRI, wymogi danych operacyjnych w umowach)?

Pierwszy problem to myślenie krótkoterminowe – to, o czym już wspominaliśmy wcześniej, czyli inwestorzy liczący tylko CAPEX, bez spojrzenia na cykl życia biura. Zwinność, elastyczność, cyfrowa gotowość – wszystko ma sens, jeśli myślimy nie tylko o pierwszym najmie, lecz także o drugim, trzecim; o zmianach, które nastąpią. O elementach i rozwiązaniach, które mogą służyć wielokrotnie. 

Drugi hamulec to niespójność przepisów i praktyk – zwłaszcza w obszarze uzgodnień ppoż. czy akustycznych, które często nie nadążają za innowacjami. Dysponujemy technologiami, które da się złożyć i rozłożyć, ale przepisy nadal wymagają traktowania ich jak stałych elementów.

Trzeci czynnik to tradycyjny model relacji właściciel-najemca. Brak partycypacji w decyzjach projektowych i krótki horyzont najmu często skutkują fit-outami „na szybko”, bez głębszej refleksji o przyszłości przestrzeni.

Na szczęście istnieją też dźwignie. Po pierwsze, regulacje ESG i SRI, które zmieniają punkt ciężkości z kosztów inwestycji na wartość użytkową i środowiskową. Po drugie, paszporty cyfrowe budynków, które premiują transparentność, gotowość na dane i długofalowe zarządzanie. Po trzecie, rosnąca rola architektów jako partnerów strategicznych, a nie tylko dostawców projektu. Gdy architekt staje się doradcą, rozmowa z klientem też staje się głębsza – i zmiana zaczyna się dziać.

REKLAMA
Subscribe to newsletter

Subscribe to receive the latest blog posts to your inbox every week.

By subscribing you agree to with our Privacy Policy.
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
No items found.

Najnowsze wydanie!

Magazyn
<< ARTYKUŁ TOWARZYSZĄCY

Fizyczny obiekt w cyfrowym świecie

Konrad Krusiewicz
Architekt, CEO The Design Group
Pokaż bio

Architekt, założyciel i właściciel pracowni architektonicznej The Design Group. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Białostockiej.

Od ponad 15 lat związany z branżą nieruchomości biurowych i projektowaniem wnętrz biurowych dla szerokiego spektrum klientów. Doskonała znajomość rynku, szeroka wiedza architektoniczna i nieograniczona kreatywność, sprawiają, że nie boi się on eksperymentować i tworzyć pionierskie projekty biur dla wielkich korporacji. Stworzył zespół architektów, których dobrał ze względu na ich profesjonalizm i pasję. Ceni sobie dokładność, wspólne zaangażowanie oraz twórcze podejście do realizowanych projektów.

Od 2015 roku jego pracownia architektoniczna The Design Group przeprowadziła już ponad 400.000 m2 działań projektowych w całej Polsce, a także jest laureatem licznych konkursów branżowych polskich i zagranicznych. Wśród ich Klientów znajdują się takie firmy jak: Allegro, Clariant, Euronet, UPC, DHL, Santander, Skanska oraz wielu innych.

Rozmawiał/-a
Sylwia Łysak
Stanowisko

Rozmawiamy z projektantem, a w istocie odkrywamy, że to rozmowa o biznesie. Zwinność architektury, modułowość, projektowanie „pod dane” – te pojęcia brzmią jak futurystyczna wizja, ale jak pokazuje nasz rozmówca, stają się koniecznością. Zastanawiamy się, czy polscy inwestorzy i deweloperzy są już gotowi na to, aby odejść od myślenia krótkoterminowego, opierającego się na cenie za metr kwadratowy, i w zamian postawić na długofalową wartość, mierzalną w CAPEX i OPEX. Czy presja ESG i nadchodzące regulacje zmuszą rynek do porzucenia starych nawyków i wejścia w erę biur nowej generacji?

REKLAMA

Krzysztof Kogut:

Paradoks trwałości i zwinności. W jaki sposób definiuje Pan „zwinność" w języku detali architektonicznych? Co to znaczy dla siatki konstrukcyjnej, wysokości kondygnacji, rezerwy na instalacje, modułu fasady, gęstości trzonów? Proszę o przykład decyzji projektowej, która podnosi CAPEX o X%, ale skraca czas i koszt adaptacji o Y%.

Konrad Krusiewicz:

Zawsze fascynowało mnie, jak architektura może odpowiadać na zmienność - nie tylko w czasie, lecz także w kontekście organizacyjnym. Firmy rosną, zmieniają strategię, przechodzą transformacje. Biuro musi być na to przygotowane, bo dzieje się to co raz szybciej. I właśnie tu pojawia się temat zwinności.

Zwinność to nie tylko cecha projektu – to sposób myślenia o wnętrzu jako ekosystemie. Tu nie chodzi wyłącznie o „szybką zmianę układu biurek”. Chodzi o to, by zaprojektowana przestrzeń, jej podział i infrastruktura techniczna były wsparciem dla przyszłych decyzji biznesowych.

W projektach, które prowadzimy, zwinność objawia się głównie w implementowaniu pewnego rodzaju modułowości, która pozwala zmieniać układ przestrzeni bez dodatkowego, olbrzymiego zaangażowania, czy też w kreowaniu przestrzeni gotowych na zmiany, dzięki wcześniejszemu zabezpieczeniu dodatkowych instalacji i ich wydajności.

Dobrym przykładem może być tu oświetlenie i systemy sterowania. Zdarza się, że proponujemy rozwiązania, które na etapie realizacji podnoszą koszty inwestycji nawet o 5-8%, ale kiedy przychodzi potrzeba, pozwalają na błyskawiczną rekonfigurację. Taka nowa adaptacja przestrzeni to często 60-70% mniej czasu i kosztów niż w przypadku fit-outu „na sztywno”.

Moduł jako „API" biura. Jak daleko w polskich realizacjach da się dziś pójść w modułowości (przegrody demontowalne, sufity/rastry, podłogi podniesione, „plug-and-play" MEP)? Gdzie kończy się modułowość konstrukcji, a zaczyna modułowość wyposażenia i systemów?

Modułowość to nie tylko techniczne rozwiązanie. To filozofia projektowania, która zakłada, że przestrzeń ma być jak system operacyjny - z możliwością instalowania, odinstalowywania i aktualizacji komponentów bez restartu całego biura.

Rozwiązań, które na to pozwalają jest mnóstwo. Jesteśmy w stanie realizować biura w 100% gotowe na aktywne modyfikacje w czasie rzeczywistym, dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu. Granica leży jedynie w odwadze inwestorów, budżecie i kulturze organizacyjnej.

Oczywiście wszystko zaczyna się od dobrze przemyślanego budynku. Odpowiednio zaprojektowana siatka konstrukcyjna, floorplate i układ elewacji bardzo wspierają kolejne etapy projektowania wnętrza. Zawsze mówię, że nie ma złych budynków, ale faktycznie aranżowanie wnętrz bywa łatwiejsze, jeżeli mamy uporządkowany rzut piętra. Warto na to zwracać uwagę przy wyborze miejsca na biuro.

Oczywiście każdą przestrzeń da się dobrze zaprojektować z myślą o jej modułowości. Należy jednak zrozumieć, że modułowość nie polega na tym, żeby wszystko było jak z katalogu - tylko żeby to, co z katalogu, mogło współgrać z unikalną narracją przestrzeni.


Jak projektować przestrzeń, która od początku „wie", jak jest używana (telemetria, occupancy, IAQ), a zarazem respektuje prywatność? Jakie interfejsy fizyczne (szachty, szafki techniczne, miejsca na edge/IoT) i standardy danych powinny być wpisane w projekt bazowy, by nie blokować analityki i automatyki? SRI/EPBD jako nowe kryterium „gotowości" cyfrowego budynku.

Projektowanie przestrzeni „pod dane” to faktyczny kierunek. Jeszcze nie dla wszystkich oczywisty. To ważny aspekt w świecie, gdzie zwinność i optymalizacja będą opierały się na twardych danych. Ale żeby budynek i przestrzeń „wiedziały”, jak są używane, wszystko musi być na to gotowe od początku - od fundamentów po sufit.

W praktyce oznacza to przewidzenie systemów zbierających i przetwarzających dane z elementów takich jak czujniki obecności, czujniki IAQ (indoor Air Quality), pomiary energii i światła, a także systemy IoT. Szachty instalacyjne, dostęp do szaf technicznych czy elastyczne strefy technologiczne nie powinny być przypadkowe - muszą być częścią projektowej strategii.

Standardy? Minimum to dziś SRI - Smart Readiness Indicator - ale szybko goni nas EPBD, czyli unijna dyrektywa, która wprost mówi o „cyfrowej gotowości” budynku i zarządzaniu energią. To nie tylko techniczna checklista - to wymóg operacyjny i inwestycyjny.

Oczywiście, dane to nie wszystko. Architektura musi też chronić prywatność, dlatego należy projektować z myślą o transparentnych systemach i wyraźnych granicach między monitoringiem a intymnością użytkownika. Tak, by dane były użyteczne, ale nigdy inwazyjne.


Czy architekt powinien dostarczać „szkielet" dla cyfrowego bliźniaka obiektu – a więc nie tylko model BIM, lecz także mapę sensorów, identyfikację stref, schemat integracji z BMS/CMMS? Co jest dziś wąskim gardłem: standardy danych, kontrakty czy kultura współpracy?

BIM w projektowaniu wnętrz nie jest jeszcze codziennością. Choć u nas w The Design Group zasadniczo migrujemy z naszymi projektami już w 80-90% na BIM, to takiego oczekiwania rynku jeszcze nie ma. Docelowo projekt w BIM jako szkielet, powinien zostać wyposażony w „nerwy” - mapę sensorów, identyfikację stref, integrację z systemami BMS i CMMS. Tak stworzony projekt może być narzędziem do faktycznego i rzetelnego zarządzania danymi z przestrzeni. 

Wąskim gardłem jest tu świadomość Klientów i brak wypracowanej potrzeby do takiego podejścia projektowego. Technologia jest – mamy narzędzia, formaty, możliwości, nawet przepisy ostatecznie będą to wymuszały.  Lubimy projekty, w których architekt, inżynier, IT i Facility Management rozmawiają jednym językiem od pierwszego dnia. Kontrakty jednak często nie przewidują takich relacji, a inwestorzy traktują dane jako „dodatek”, nie fundament. 

Design for Disassembly (DfD) w fit-oucie. Jak wyglądałby Pana „minimum viable fit-out", który można rozmontować i użyć ponownie po 3-5 latach? Które elementy (przegrody, sufity, oświetlenie, sanitariaty) realnie nadają się do demontażu i ponownego użycia, a gdzie barierą są przepisy ppoż./akustyka i praktyka wykonawcza?

Projekt powinien od początku zakładać nie tylko to, w jaki sposób przestrzeń będzie używana, ale też to, co się z nią stanie za kilka lat. W praktyce dobrze zaprojektowany fit-out powinien pozwolić nawet na odzyskanie czy przeniesienie elementów przy zakończeniu cyklu życia biur, takich jak przegrody modułowe, oświetlenie, podłogi podniesione, a nawet elementy akustyczne - jeśli są prefabrykowane. 

Oczywiście, barier nie brakuje. Największe? Przepisy ppoż., akustyka i, niestety, przyzwyczajenia wykonawców. W dalszym ciągu łatwiej jest wykonać coś „jednorazowo” niż zaprojektować przestrzeń z myślą o tym, że ktoś za kilka lat ją rozmontuje. Ale to się zmienia. Zarówno presja ESG, jak i gospodarki obiegu zamkniętego wymusza wdrożenie nowych standardów.

My w TDG staramy się patrzeć na fit-out nie jako na koniec, lecz jako początek cyklu. I pytamy: „Co się z tym stanie za 5 czy 10 lat?”.

Jak projektować układy, które akomodują zmienność obłożenia (20-60%) i „peak days", nie tworząc pustostanów? Jak zmienia się rola stref społecznych i „warstw" prywatności w dniach wysokiej obecności? Z czym kończy Pan spór „więcej focusu czy więcej kolaboracji"?

Upraszczając – układy muszą być płynne: przestrzenie współdzielone, wielofunkcyjne, o podwójnym życiu – które rano służą do pracy skupionej, a po południu zmieniają się w strefę spotkań lub warsztatów. Co za tym idzie, rola stref społecznych naturalnie rośnie. Nie są już „miłym dodatkiem” –są buforem, który przyjmuje nadmiar ruchu w dniach „peakowych”. Potrzebujemy również warstw prywatności – mobilnych, adaptowalnych, niekoniecznie w formie zamkniętych pokoi. Odpowiednio zaprojektowane „focus pods”, nisze, strefy mikro-regeneracji – to one równoważą dynamikę obecności w biurze.

A spór: „Więcej focusu czy więcej kolaboracji”? Uważam, że obie formy pracy są potrzebne – pytanie brzmi: czy biuro daje możliwość wyboru i zmiany trybu pracy w ciągu dnia? Jeśli tak, to nie mamy sporu. Mamy równowagę.

Czy architektura może pracować „w sprintach"? W jaki sposób rozbija Pan program funkcjonalny na iteracje i jak kontraktować zmienność (IPD vs. tradycyjny model, opcje w dokumentacji, rezerwy na zmianę)? Co przekonało Pana, że to działa - i kiedy nie zadziałało?

Pracując z klientami, widzę, jak cenne są mikroiteracje – etapowanie decyzji, dzielenie programu funkcjonalnego na bloki tematyczne, które możemy testować i weryfikować. To podejście redukuje ryzyko „pudła” projektowego. Klient otrzymuje nie jeden gotowy koncept, ale możliwość podejmowania decyzji w rytmie zmieniających się danych.

To wymaga innego sposobu myślenia – również po stronie klienta. Kluczowa jest tu forma współpracy - kontrakty, które dopuszczają opcjonalność, rezerwy na zmiany.

Czy działa? Owszem, zwłaszcza tam, gdzie Klient jest świadomy i chce uczestniczyć w procesie, a nie tylko zatwierdzać jego efekty. Nie działa wtedy, gdy po stronie Klienta brakuje wewnętrznego zespołu, który mógłby nadążać za tym rytmem. Bo zwinność wymaga nie tylko elastycznego architekta – ale też gotowości organizacyjnej po drugiej stronie.

Jak uniknąć „biura z katalogu" przy wysokiej standaryzacji? Jak budować tożsamość marki na palecie modułów (rytmy, powtarzalność vs. akcenty autorskie, materiały wtórne) – tak, by piękno nie było jednorazowe, lecz „adaptowalne"?

Otóż to – dziś piękno musi być elastyczne, czy  „adaptowalne”, jak Pan trafnie to ujął. Dlatego projektujemy tożsamość w sposób, który przetrwa przekształcenia. Nie zamykamy jej w kolorze ściany – szukamy jej w systemie, który można rozwijać, skalować, przeprojektować bez utraty sensu. Budujemy ją warstwowo - operując materiałem, detalem, światłem, proporcją. W systemie modułowym szczególnie ważna staje się gra niuansów: zmiana rytmu rastra, kontrapunkt kolorystyczny, lokalny detal w strategicznych miejscach. Czasem wystarczy jeden wyraźny akcent, by przełamać monotonię i nadać przestrzeni unikalny charakter.

W TDG patrzymy na standaryzację nie jak na katalog, ale jak na alfabet. Moduł, rytm, powtarzalność – to litery. Ale dopiero odpowiednia kompozycja i akcenty autorskie tworzą unikalny język przestrzeni. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że w dobrze zaprojektowanym wnętrzu ta modułowość czy standaryzacja są prawie niezauważalne.

Jakie trzy przeszkody najbardziej hamują w Polsce projektowanie modułowe i cyfrowo gotowe (np. budżety, łańcuch dostaw, standardy danych, uzgodnienia ppoż., praktyki najmu właściciel -najemca)? Jakie trzy dźwignie mają największy efekt (np. paszporty renowacyjne, SRI, wymogi danych operacyjnych w umowach)?

Pierwszy problem to myślenie krótkoterminowe – to, o czym już wspominaliśmy wcześniej, czyli inwestorzy liczący tylko CAPEX, bez spojrzenia na cykl życia biura. Zwinność, elastyczność, cyfrowa gotowość – wszystko ma sens, jeśli myślimy nie tylko o pierwszym najmie, lecz także o drugim, trzecim; o zmianach, które nastąpią. O elementach i rozwiązaniach, które mogą służyć wielokrotnie. 

Drugi hamulec to niespójność przepisów i praktyk – zwłaszcza w obszarze uzgodnień ppoż. czy akustycznych, które często nie nadążają za innowacjami. Dysponujemy technologiami, które da się złożyć i rozłożyć, ale przepisy nadal wymagają traktowania ich jak stałych elementów.

Trzeci czynnik to tradycyjny model relacji właściciel-najemca. Brak partycypacji w decyzjach projektowych i krótki horyzont najmu często skutkują fit-outami „na szybko”, bez głębszej refleksji o przyszłości przestrzeni.

Na szczęście istnieją też dźwignie. Po pierwsze, regulacje ESG i SRI, które zmieniają punkt ciężkości z kosztów inwestycji na wartość użytkową i środowiskową. Po drugie, paszporty cyfrowe budynków, które premiują transparentność, gotowość na dane i długofalowe zarządzanie. Po trzecie, rosnąca rola architektów jako partnerów strategicznych, a nie tylko dostawców projektu. Gdy architekt staje się doradcą, rozmowa z klientem też staje się głębsza – i zmiana zaczyna się dziać.

Dostęp tylko dla zarejestrowanych użytkowników

Aby przeczytać ten artykuł, musisz się zarejestrować i zalogować.

Zarejestruj się teraz

Krzysztof Kogut:

Paradoks trwałości i zwinności. W jaki sposób definiuje Pan „zwinność" w języku detali architektonicznych? Co to znaczy dla siatki konstrukcyjnej, wysokości kondygnacji, rezerwy na instalacje, modułu fasady, gęstości trzonów? Proszę o przykład decyzji projektowej, która podnosi CAPEX o X%, ale skraca czas i koszt adaptacji o Y%.

Konrad Krusiewicz:

Zawsze fascynowało mnie, jak architektura może odpowiadać na zmienność - nie tylko w czasie, lecz także w kontekście organizacyjnym. Firmy rosną, zmieniają strategię, przechodzą transformacje. Biuro musi być na to przygotowane, bo dzieje się to co raz szybciej. I właśnie tu pojawia się temat zwinności.

Zwinność to nie tylko cecha projektu – to sposób myślenia o wnętrzu jako ekosystemie. Tu nie chodzi wyłącznie o „szybką zmianę układu biurek”. Chodzi o to, by zaprojektowana przestrzeń, jej podział i infrastruktura techniczna były wsparciem dla przyszłych decyzji biznesowych.

W projektach, które prowadzimy, zwinność objawia się głównie w implementowaniu pewnego rodzaju modułowości, która pozwala zmieniać układ przestrzeni bez dodatkowego, olbrzymiego zaangażowania, czy też w kreowaniu przestrzeni gotowych na zmiany, dzięki wcześniejszemu zabezpieczeniu dodatkowych instalacji i ich wydajności.

Dobrym przykładem może być tu oświetlenie i systemy sterowania. Zdarza się, że proponujemy rozwiązania, które na etapie realizacji podnoszą koszty inwestycji nawet o 5-8%, ale kiedy przychodzi potrzeba, pozwalają na błyskawiczną rekonfigurację. Taka nowa adaptacja przestrzeni to często 60-70% mniej czasu i kosztów niż w przypadku fit-outu „na sztywno”.

Moduł jako „API" biura. Jak daleko w polskich realizacjach da się dziś pójść w modułowości (przegrody demontowalne, sufity/rastry, podłogi podniesione, „plug-and-play" MEP)? Gdzie kończy się modułowość konstrukcji, a zaczyna modułowość wyposażenia i systemów?

Modułowość to nie tylko techniczne rozwiązanie. To filozofia projektowania, która zakłada, że przestrzeń ma być jak system operacyjny - z możliwością instalowania, odinstalowywania i aktualizacji komponentów bez restartu całego biura.

Rozwiązań, które na to pozwalają jest mnóstwo. Jesteśmy w stanie realizować biura w 100% gotowe na aktywne modyfikacje w czasie rzeczywistym, dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu. Granica leży jedynie w odwadze inwestorów, budżecie i kulturze organizacyjnej.

Oczywiście wszystko zaczyna się od dobrze przemyślanego budynku. Odpowiednio zaprojektowana siatka konstrukcyjna, floorplate i układ elewacji bardzo wspierają kolejne etapy projektowania wnętrza. Zawsze mówię, że nie ma złych budynków, ale faktycznie aranżowanie wnętrz bywa łatwiejsze, jeżeli mamy uporządkowany rzut piętra. Warto na to zwracać uwagę przy wyborze miejsca na biuro.

Oczywiście każdą przestrzeń da się dobrze zaprojektować z myślą o jej modułowości. Należy jednak zrozumieć, że modułowość nie polega na tym, żeby wszystko było jak z katalogu - tylko żeby to, co z katalogu, mogło współgrać z unikalną narracją przestrzeni.


Jak projektować przestrzeń, która od początku „wie", jak jest używana (telemetria, occupancy, IAQ), a zarazem respektuje prywatność? Jakie interfejsy fizyczne (szachty, szafki techniczne, miejsca na edge/IoT) i standardy danych powinny być wpisane w projekt bazowy, by nie blokować analityki i automatyki? SRI/EPBD jako nowe kryterium „gotowości" cyfrowego budynku.

Projektowanie przestrzeni „pod dane” to faktyczny kierunek. Jeszcze nie dla wszystkich oczywisty. To ważny aspekt w świecie, gdzie zwinność i optymalizacja będą opierały się na twardych danych. Ale żeby budynek i przestrzeń „wiedziały”, jak są używane, wszystko musi być na to gotowe od początku - od fundamentów po sufit.

W praktyce oznacza to przewidzenie systemów zbierających i przetwarzających dane z elementów takich jak czujniki obecności, czujniki IAQ (indoor Air Quality), pomiary energii i światła, a także systemy IoT. Szachty instalacyjne, dostęp do szaf technicznych czy elastyczne strefy technologiczne nie powinny być przypadkowe - muszą być częścią projektowej strategii.

Standardy? Minimum to dziś SRI - Smart Readiness Indicator - ale szybko goni nas EPBD, czyli unijna dyrektywa, która wprost mówi o „cyfrowej gotowości” budynku i zarządzaniu energią. To nie tylko techniczna checklista - to wymóg operacyjny i inwestycyjny.

Oczywiście, dane to nie wszystko. Architektura musi też chronić prywatność, dlatego należy projektować z myślą o transparentnych systemach i wyraźnych granicach między monitoringiem a intymnością użytkownika. Tak, by dane były użyteczne, ale nigdy inwazyjne.


Czy architekt powinien dostarczać „szkielet" dla cyfrowego bliźniaka obiektu – a więc nie tylko model BIM, lecz także mapę sensorów, identyfikację stref, schemat integracji z BMS/CMMS? Co jest dziś wąskim gardłem: standardy danych, kontrakty czy kultura współpracy?

BIM w projektowaniu wnętrz nie jest jeszcze codziennością. Choć u nas w The Design Group zasadniczo migrujemy z naszymi projektami już w 80-90% na BIM, to takiego oczekiwania rynku jeszcze nie ma. Docelowo projekt w BIM jako szkielet, powinien zostać wyposażony w „nerwy” - mapę sensorów, identyfikację stref, integrację z systemami BMS i CMMS. Tak stworzony projekt może być narzędziem do faktycznego i rzetelnego zarządzania danymi z przestrzeni. 

Wąskim gardłem jest tu świadomość Klientów i brak wypracowanej potrzeby do takiego podejścia projektowego. Technologia jest – mamy narzędzia, formaty, możliwości, nawet przepisy ostatecznie będą to wymuszały.  Lubimy projekty, w których architekt, inżynier, IT i Facility Management rozmawiają jednym językiem od pierwszego dnia. Kontrakty jednak często nie przewidują takich relacji, a inwestorzy traktują dane jako „dodatek”, nie fundament. 

Design for Disassembly (DfD) w fit-oucie. Jak wyglądałby Pana „minimum viable fit-out", który można rozmontować i użyć ponownie po 3-5 latach? Które elementy (przegrody, sufity, oświetlenie, sanitariaty) realnie nadają się do demontażu i ponownego użycia, a gdzie barierą są przepisy ppoż./akustyka i praktyka wykonawcza?

Projekt powinien od początku zakładać nie tylko to, w jaki sposób przestrzeń będzie używana, ale też to, co się z nią stanie za kilka lat. W praktyce dobrze zaprojektowany fit-out powinien pozwolić nawet na odzyskanie czy przeniesienie elementów przy zakończeniu cyklu życia biur, takich jak przegrody modułowe, oświetlenie, podłogi podniesione, a nawet elementy akustyczne - jeśli są prefabrykowane. 

Oczywiście, barier nie brakuje. Największe? Przepisy ppoż., akustyka i, niestety, przyzwyczajenia wykonawców. W dalszym ciągu łatwiej jest wykonać coś „jednorazowo” niż zaprojektować przestrzeń z myślą o tym, że ktoś za kilka lat ją rozmontuje. Ale to się zmienia. Zarówno presja ESG, jak i gospodarki obiegu zamkniętego wymusza wdrożenie nowych standardów.

My w TDG staramy się patrzeć na fit-out nie jako na koniec, lecz jako początek cyklu. I pytamy: „Co się z tym stanie za 5 czy 10 lat?”.

Jak projektować układy, które akomodują zmienność obłożenia (20-60%) i „peak days", nie tworząc pustostanów? Jak zmienia się rola stref społecznych i „warstw" prywatności w dniach wysokiej obecności? Z czym kończy Pan spór „więcej focusu czy więcej kolaboracji"?

Upraszczając – układy muszą być płynne: przestrzenie współdzielone, wielofunkcyjne, o podwójnym życiu – które rano służą do pracy skupionej, a po południu zmieniają się w strefę spotkań lub warsztatów. Co za tym idzie, rola stref społecznych naturalnie rośnie. Nie są już „miłym dodatkiem” –są buforem, który przyjmuje nadmiar ruchu w dniach „peakowych”. Potrzebujemy również warstw prywatności – mobilnych, adaptowalnych, niekoniecznie w formie zamkniętych pokoi. Odpowiednio zaprojektowane „focus pods”, nisze, strefy mikro-regeneracji – to one równoważą dynamikę obecności w biurze.

A spór: „Więcej focusu czy więcej kolaboracji”? Uważam, że obie formy pracy są potrzebne – pytanie brzmi: czy biuro daje możliwość wyboru i zmiany trybu pracy w ciągu dnia? Jeśli tak, to nie mamy sporu. Mamy równowagę.

Czy architektura może pracować „w sprintach"? W jaki sposób rozbija Pan program funkcjonalny na iteracje i jak kontraktować zmienność (IPD vs. tradycyjny model, opcje w dokumentacji, rezerwy na zmianę)? Co przekonało Pana, że to działa - i kiedy nie zadziałało?

Pracując z klientami, widzę, jak cenne są mikroiteracje – etapowanie decyzji, dzielenie programu funkcjonalnego na bloki tematyczne, które możemy testować i weryfikować. To podejście redukuje ryzyko „pudła” projektowego. Klient otrzymuje nie jeden gotowy koncept, ale możliwość podejmowania decyzji w rytmie zmieniających się danych.

To wymaga innego sposobu myślenia – również po stronie klienta. Kluczowa jest tu forma współpracy - kontrakty, które dopuszczają opcjonalność, rezerwy na zmiany.

Czy działa? Owszem, zwłaszcza tam, gdzie Klient jest świadomy i chce uczestniczyć w procesie, a nie tylko zatwierdzać jego efekty. Nie działa wtedy, gdy po stronie Klienta brakuje wewnętrznego zespołu, który mógłby nadążać za tym rytmem. Bo zwinność wymaga nie tylko elastycznego architekta – ale też gotowości organizacyjnej po drugiej stronie.

Jak uniknąć „biura z katalogu" przy wysokiej standaryzacji? Jak budować tożsamość marki na palecie modułów (rytmy, powtarzalność vs. akcenty autorskie, materiały wtórne) – tak, by piękno nie było jednorazowe, lecz „adaptowalne"?

Otóż to – dziś piękno musi być elastyczne, czy  „adaptowalne”, jak Pan trafnie to ujął. Dlatego projektujemy tożsamość w sposób, który przetrwa przekształcenia. Nie zamykamy jej w kolorze ściany – szukamy jej w systemie, który można rozwijać, skalować, przeprojektować bez utraty sensu. Budujemy ją warstwowo - operując materiałem, detalem, światłem, proporcją. W systemie modułowym szczególnie ważna staje się gra niuansów: zmiana rytmu rastra, kontrapunkt kolorystyczny, lokalny detal w strategicznych miejscach. Czasem wystarczy jeden wyraźny akcent, by przełamać monotonię i nadać przestrzeni unikalny charakter.

W TDG patrzymy na standaryzację nie jak na katalog, ale jak na alfabet. Moduł, rytm, powtarzalność – to litery. Ale dopiero odpowiednia kompozycja i akcenty autorskie tworzą unikalny język przestrzeni. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że w dobrze zaprojektowanym wnętrzu ta modułowość czy standaryzacja są prawie niezauważalne.

Jakie trzy przeszkody najbardziej hamują w Polsce projektowanie modułowe i cyfrowo gotowe (np. budżety, łańcuch dostaw, standardy danych, uzgodnienia ppoż., praktyki najmu właściciel -najemca)? Jakie trzy dźwignie mają największy efekt (np. paszporty renowacyjne, SRI, wymogi danych operacyjnych w umowach)?

Pierwszy problem to myślenie krótkoterminowe – to, o czym już wspominaliśmy wcześniej, czyli inwestorzy liczący tylko CAPEX, bez spojrzenia na cykl życia biura. Zwinność, elastyczność, cyfrowa gotowość – wszystko ma sens, jeśli myślimy nie tylko o pierwszym najmie, lecz także o drugim, trzecim; o zmianach, które nastąpią. O elementach i rozwiązaniach, które mogą służyć wielokrotnie. 

Drugi hamulec to niespójność przepisów i praktyk – zwłaszcza w obszarze uzgodnień ppoż. czy akustycznych, które często nie nadążają za innowacjami. Dysponujemy technologiami, które da się złożyć i rozłożyć, ale przepisy nadal wymagają traktowania ich jak stałych elementów.

Trzeci czynnik to tradycyjny model relacji właściciel-najemca. Brak partycypacji w decyzjach projektowych i krótki horyzont najmu często skutkują fit-outami „na szybko”, bez głębszej refleksji o przyszłości przestrzeni.

Na szczęście istnieją też dźwignie. Po pierwsze, regulacje ESG i SRI, które zmieniają punkt ciężkości z kosztów inwestycji na wartość użytkową i środowiskową. Po drugie, paszporty cyfrowe budynków, które premiują transparentność, gotowość na dane i długofalowe zarządzanie. Po trzecie, rosnąca rola architektów jako partnerów strategicznych, a nie tylko dostawców projektu. Gdy architekt staje się doradcą, rozmowa z klientem też staje się głębsza – i zmiana zaczyna się dziać.

REKLAMA
O autorze
O rozmówcach